Przeczytałam i polecam.

gch

 

 

 

Duchowość świeckich


(fot. shutterstock.com)

Ile razy mieliśmy odwagę wziąć na serio wezwanie: Przyjdź, Duchu Święty? Czy życzyliśmy sobie, żeby nas stworzył na nowo? Kto odważa się życzyć sobie aż tyle? Kto wzbudza pragnienie tak bulwersującej obecności? Kto do tego zmierza umyślnie, z potrzeby serca?
Potrzebujemy dowartościować nasze codzienne, monotonne życie, z którego tak mało jesteśmy zadowoleni, to życie, na które nigdy nie umieliśmy popatrzeć jako na święte, jako na miejsce, w którym Bóg zawsze chce nas spotykać. Trzeba uwierzyć w wartość świętości tego, co inni nazywają życiem ziemskim. Oto na czym powinna polegać duchowość ludzi świeckich.

Większości z nas brakuje dumy i radosnej świadomości, że jesteśmy powołani do służenia Bogu tam, gdzie się znajdujemy od rana do wieczora. Nie brakuje nam energii: przecież dzielnie i zawzięcie pracujemy. Niekiedy aż za bardzo! Ale bez radości. Znudzeni obowiązkami, które uważamy za czysto świeckie, staramy się uciekać przed naszym wstydliwym pogaństwem przy pomocy wysiłków dzielenia czasu na pracę, modlitwę i odpoczynek. Miotamy się między skrajnościami. Żeby nie stracić wszystkiego, staramy się ocalić, ile się da. To dlatego cała nasza "religijność" pozostaje marginesem naszego życia - naszego zawodu, trudu, naszych trosk i naszego cierpienia.

Kiedy człowiek świecki - jak mu się wydaje - zaczyna bardziej wierzyć, próbuje marzyć o życiu klasztornym, zezuje okiem na zakonników, kopiuje ich sposób życia, oczekuje chwili, w której będzie mógł wieść w spokoju religijne życie wdowców i rencistów, w pobożnym wolnym czasie.


Większość ludzi świeckich nie docenia swojego powołania. Nie rozumieją, że Bóg potrzebuje ich tam, gdzie są, aby kontynuować swoje dzieło w świecie; że On liczy na nich, aby dokończyć dzieło uświęcania świata! Chce im powierzyć tę pracę, te dzieci, tych mężczyzn, te kobiety, te obowiązki. Każdy z nas jest jakby mądrym i roztropnym zarządcą, którego Mistrz ustanowił nad pewnymi Jego dobrami i Jego sługami, aby rozdzielał każdemu żywność w odpowiednim czasie.


Wyobraźmy sobie, że Bóg potrzebuje kogoś w miejscu, gdzie teraz jest: aby pokierować tym dzieckiem, aby pocieszyć tego mężczyznę, tę kobietę, aby dokończyć tę pracę, aby objawić Jego miłość. Czy mógłby to zrobić sam? Bez zwracania się do was? Bóg mógłby zrobić wszystko sam, lecz On chciał, aby świat był niedoskonały! Bóg chciał wziąć ludzi do pomocy. Bóg chciał, abyśmy mieli uczestnictwo w Jego dziele. Dokonacie większych rzeczy niż Ja.


Bóg chciał takiego porządku, w którym zawsze On razem z człowiekiem może dokonać więcej niż Bóg sam. Posłał nas. Jeśli nie odpowiemy na to, czego On od nas oczekuje, nasza misja skończy się niepowodzeniem. Czy zapytał nas o zdanie? Nie, On ukochał nas do tego stopnia. Zaufał nam. Wiedział doskonale, że trzęślibyśmy się ze strachu, gdyby nas zapytał o zdanie. A więc powiedział: postanowiłem ich posłać. Dobrze zrobią, jeśli się zgodzą. Ja będę z nimi. Dobrze zrobią, jeśli będą się cieszyć razem ze Mną...


On nam zaufał. Powierzył nam swoją pracę i oczekuje, że ją wykonamy. Potrzebuje was, ludzi świeckich, aby objawić swoją czułość, wierność, dobroć, cierpliwość. O, gdybyście mogli to wiedzieć!


Jezus nie będzie mógł oddać Ojcu całej chwały, jaką chciałby Mu oddać, jeśli mu w tym nie pomożecie. Kto nie byłby bardziej szczęśliwy i bardziej dumny wiedząc, że On wybrał właśnie jego, by kontynuował Jego dzieło? W czasie Prefacji powtarzacie codziennie: Zaprawdę godne to i sprawiedliwe, słuszne i zbawienne, abyśmy zawsze i wszędzie Tobie składali dziękczynienie... Czy jest coś, co nie jest godne i sprawiedliwe, słuszne i zbawienne, abyście Mu składali dziękczynienie tam, gdzie jesteście? To wasze zadanie, wasza misja w świecie. Nie proszę, abyś ich zabrał ze świata"(J 17, 15).


Powiecie, że to niemożliwe. Skoro powinienem wierzyć, że Bóg mnie kocha, muszę wierzyć, że On specjalnie umieścił mnie tam, gdzie jestem. Krzyknijmy z radości wobec tego uhonorowania, jakie nam wyświadczył: nigdy nie odważylibyśmy się marzyć o tak głębokim braterstwie z Jezusem.


Trzeba pracować, działać... Mój Ojciec działa aż dotąd, i Ja działam. Zamiast próbować się wykręcić z waszych obowiązków, lepiej spójrzcie: Chrystus jest w nich, i oczekuje, że Go w nich odkryjecie, by pomogły wam się rozwinąć. Jakości naszej religijności nie mierzy się ilością przyjętych przez nas Komunii ani długością naszych modlitw. Musimy jeść, aby żyć, lecz nie żyć, aby jeść. Ukierunkujcie wasze życie na miłość, a nie na cnotę religijności. Waszym prawdziwym wyznaniem wiary jest wysoka jakość zawodowa i rodzinna.


Zniechęca was nieznajomość tej misji. Iluż dobrych chrześcijan, których znałem, modli się bez skutku najwyżej dziesięć minut dziennie. To dlatego, że ich praca nie jest tożsama z ich modlitwą. Modlą się poza pracą i pracują poza modlitwą. Otwierają równoległe szuflady. Nie dochodzą do wniosku, że ich chrzest stanowi powołanie do misji o wiele ważniejsze niż powołanie do praktyk religijnych. W ich chrześcijańskim powołaniu brak im wiary: Niech będzie błogosławiony Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa, który napełnił nas wszelkim błogosławieństwem duchowym na wyżynach niebieskich - w Chrystusie. W Nim bowiem wybrał nas przed założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem. Z miłości przeznaczył nas dla siebie jako przybranych synów przez Jezusa Chrystusa, według postanowienia swej woli, ku chwale majestatu swej łaski, którą obdarzył nas w Umiłowanym (Ef 1, 3-6).


Tak naprawdę, nie szanujemy Boga, jeśli nie szanujemy własnego życia. Nie kochamy Boga, jeśli nie kochamy Jego woli. Układ obowiązków zawodowych ujawnia prawdziwy układ obowiązków religijnych. Wielką przeszkodą dla naszej świętości jest nierozpoznanie naszej misji. Nasze życie przestało być życiem świeckim, od kiedy zostaliśmy ochrzczeni. Stało się kultem, liturgią, oficjum, apostolatem.


Liczy się nie rodzaj misji, jaką mamy, ale świadomość, że ją mamy. Mówienie do siebie: Bóg jest ciągle ze mną. Bóg mnie posyła - w miejscu, w którym jestem. Ktoś, kto sądzi, że sam wybrał dla siebie własne życie, jest samotny, smutny i odizolowany. Ten jednak, kto wie, że Bóg wybrał dla niego i powierzył mu to, co ma codziennie do zrobienia, ten pozostaje ciągle w Bogu, jak Syn.


Im bardziej będziemy rozważać nasze działania wyłącznie z ludzkiego punktu widzenia, tym bardziej będziemy się nieustannie miotać pomiędzy najgłębszym naiwnym entuzjazmem a najbardziej gorzkim rozczarowaniem. Jezus jednak przyszedł, żeby nam oznajmić "te sprawy", aby Jego radość i Jego pokój opanowały i połączyły to wszystko.


Nasze życie rozjarzy się dumą, wdzięcznością i radością, jeżeli odnajdziemy w nim ponownie pragnienie i nadzieję, że Bóg nas wysłucha.


Ite, Missa est. Zakończeniem każdej z Mszy św. winno być rzucenie nas w świat jak podczas Zesłania Ducha Świętego.