W posługach nie chodzi o odciążenie przepracowanego proboszcza. Posługi są pomostem między liturgią a życiem chrześcijańskim.
Powołanie przez papieża nowej komisji ds. przestudiowania diakonatu kobiet z pewnością rozpali umysły. Jedne w kierunku prób zrozumienia i odnalezienia roli i znaczenia diakona, ale też i innych posług, we wspólnocie Kościoła. Inne zapłodni nową falą teorii spiskowych, wskazujących na wewnętrzny jego rozkład i coraz większe wpływy chcących go zniszczyć tajemnych sił. Na ile ostatnie (teorie spiskowe, nie siły) są żywotne i popularne wśród wiernych można przekonać się przeglądając od czasu do czasu YouTube. Ilość wyświetleń często o setki i tysiące razy przewyższa choćby papieskie intencje modlitewne czy nawet katechezy ojca Szustaka. Na ile są one odzwierciedleniem stanu faktycznego a na ile – jak zatytułowała kiedyś swoją książkę Karen Horney – produktem neurotycznej osobowości naszych czasów, tu rozstrzygać nie będziemy. Zatrzymajmy się natomiast przy diakonacie i posługach w Kościele.
„W III wieku papież Korneliusz liście do Fabiana, biskupa Antiochii, wspomina o istnieniu w Gminie rzymskiej biskupa, 24 prezbiterów, 7 diakonów, 7 subdiakonów, 42 akolitów, 52 egzorcystów oraz lektorów i ostiariuszy” (Ks. Bogusław Nadolski, Liturgika, t. III, s. 156). Przy czym warto zauważyć, że pełnienie posług niższych niż biskup i prezbiter nie było etapem wspięcia się na wyższy stopień w kościelnej hierarchii. Po prostu służyło wspólnocie. Zwyczaj przyjmowania wszystkich posług i święceń po kolei pojawił się w Rzymie dopiero w X wieku, dając początek tak zwanym święceniom niższym i wyższym, przy czym pierwsze traktowano przejściowo, jako etap na drodze przyjęcia święceń wyższych. Posługi, o których wspomina Korneliusz w praktyce kościołów lokalnych zaczęły zanikać. Proces zaczął nabierać przyspieszenia, gdy o przyjęciu do stanu duchownego nie decydowały już święcenia (nałożenie rąk), ale tonsura, czyli wygolone koło na szczycie głowy. (Nawiasem mówiąc dała początek piusce, małej czapeczce, chroniącej wygolone miejsce przed wyziębieniem.)
Ten stan rzeczy trwał do Soboru Watykańskiego II, a definitywnie zakończył się (w teorii, bo z praktyką bywa różnie) motu proprio Pawła VI Ministeria Quedam, znoszącego święcenia niższe i przywracające starożytne posługi, ze szczególnym akcentem położonym na lektorat i akolitat. Owszem, dokument wymaga, by zostały przyjęte także przez kandydatów do kapłaństwa „by lepiej przygotować się do przyszłych posług odnoszących się do Słowa i Ołtarza” (MQ, XI), zasadniczo jednak mają być ustanawiane w kościołach lokalnych po to, by jaśniej ukazała się obustronna racja jak "kapłaństwo... powszechne wiernych i kapłaństwo urzędowe czyli hierarchiczne, chociaż różnią się istotą a nie stopniem tylko, są sobie jednak wzajemnie przyporządkowane; jedno i drugie bowiem we właściwy sobie sposób uczestniczy w jednym kapłaństwie Chrystusowym" (MQ, wprowadzenie).
Co ciekawe dokument widzi możliwość utworzenia innych posług i funkcji, np. "ostariusza, egzorcysty i katechety, jak też inne funkcje zlecone tym, którzy zostali powołani do dzieł miłości, tam gdzie ta posługa nie jest powierzona diakonom.
Wróćmy na moment do listu papieża Korneliusza. Jeżeli przyjrzymy się liczbom odkryjemy, że ilość osób, pełniących w Kościele posługi nie wynikające ze święceń co najmniej czterokrotnie (prawdopodobnie więcej, gdyż list nie podaje liczby lektorów i ostiariuszy) przewyższa ilość osób pełniących posługi wynikające ze święceń. To już tylko krok, by wskazać na potrzebę obudzenia olbrzyma, jakim są świeccy, ciągle jeszcze, przynajmniej w polskiej rzeczywistości, swoich autonomicznych posług.
Co jest ich istotą?
Wbrew niemalże powszechnemu przekonaniu lektor nie jest wyłącznie od czytania w kościele Słowa Bożego, a akolita od posługi nadzwyczajnego szafarza. Lektor ma „przygotowywać wiernych do godnego przyjmowania sakramentów. Może również - jeśli zachodzi potrzeba czuwać nad przygotowaniem innych wiernych, którzy czytają Pismo św. w czynnościach liturgicznych na podstawie tymczasowego zlecenia” (MQ, V). Akolita „przeznaczony w szczególny sposób do służby ołtarza, powinien nauczyć się wszystkiego, co należy do kultu Bożego i starać się zrozumieć wewnętrzne i duchowe znaczenie tego, tak aby codziennie ofiarował się Bogu i był dla wszystkich przykładem powagi i szacunku w świątyni, jak również obejmował szczerą miłością mistyczne Ciało Chrystusa czyli Lud Boży, zwłaszcza zaś upośledzonych i chorych” (MQ, VI).
Dlaczego temat został podjęty? Nie z powodu powołania przez Franciszka nowej komisji. Inspiracją był wpis, jaki przed południem zamieścił na Twitterze sekretarz biskupa Edwarda Dajczaka, ks. Sebastian Przybyła, cytując najnowszą książkę siostry Małgorzaty Chmielewskiej:
Przy czym w posługach nie tyle chodzi o odciążenie przepracowanego proboszcza. (Ten wbrew powszechnemu przekonaniu nie śpi na fotelu pod drzwiami, czekając na kolejny dzwonek.) Posługi, o których wyżej mowa są pomostem między liturgią a życiem chrześcijańskim. Są w pewnym sensie bezpiecznikiem, zapobiegającym przed oddzieleniem liturgii od życia. Są, jak mawiają niektórzy, znakiem obfitości darów Ducha Świętego wylanego na wspólnotę. Są wreszcie znakiem i zarazem źródłem żywotności tej wspólnoty, dzięki którym ewangelizacja staje się bardziej skuteczna a braterska miłość coraz bardziej czytelnym świadectwem obecności w niej Zmartwychwstałego Pana.
Jeżeli tak ma być, dlaczego nie jest?
Odpowiedź jest (jak zwykle) trudna i złożona. Jedno nie ulega wątpliwości. Od istnienia tych, ale także innych posług, zależy duszpasterstwo przyszłości. Stąd należy zrobić wszystko by przywrócić proporcje, o których mowa była wyżej, dalej uformować wiernych tak, by nie bali się posług przyjmować, a prezbiterów, by świeckim powołanym przez Kościół do pełnienia posługi – zaufali.